Zwieńczeniem leczenia „zwykłą” chemią” wznowy mojego dziecka miały być dwie opcje- leczenie podtrzymujące, tak zwane „celowane” (w naszym przypadku pazopanib- nazwa handlowa Votrient), albo megachemia, autoprzeszczep komórek macierzystych i leczenie podtrzymujące. Zauważą państwo subtelną różnicę- dwie te same opcje, z czego w jednej z nich trzeba „zmarnować” około dwa miesiące życia na wycieczkę do ośrodka przeszczepowego. Którą opcję wybrać? No jest rebus, nie powiem. W przypadku opcji numer jeden jest luz. Zero szpitali (pod warunkiem, że chemia celowana nie spowoduje spadków lub innych powikłań) i można łykać tabletki w domu, żyć w miarę normalnie. W przypadku opcji numer dwa, zanim zacznie się te tabletki celowane łykać w domu, trzeba jeszcze chwilę pomieszkać w mega sterylnych warunkach, zmienić dziecku kompletnie dietę na „bezbakteryjną”, bezglutenową i bezpłciową. Wybór oczywisty. Jednakże zaspokajając swoją ciekawość (no bo po co mi proponują taką beznadziejną opcję?), wertowałam dostępną literaturę medyczną na temat benefitów megachemii i okazało się, że ogólna przeżywalność (OS, ang. overall surival) po chemii konwencjionalnej, megachemii i autoprzeszczepie jest około 50% wyższa, niż w przypadku samej chemii konwencjonalnej.
No to kurde, nad czym tu myśleć? … nad tym co może się zesrać mianowicie. Wszystkie powikłania, jakich dziecko może doświadczyć po zwykłej chemii może doświadczyć i po megachemii. Z tą różnicą, że jest to powikłanie instant, czyli powiedzmy – natychmiastowe. Utrata wzroku, słuchu, niewydolność nerek czy innych organów. Do wyboru do koloru. Ze śmiercią włącznie, dla jasności.
