Gdzieś kiedyś przeczytałam, że samobójstwo jest najwyższą formą egoizmu. Śmieszne. Wszystkie media społecznościowe w kręgach kołczów i innych motywatorów trąbią „Jesteś najważniejsza” , „Teraz jest Twój czas”, „Stawiaj siebie na pierwszym miejscu” i inne dyrdymały. No fajnie. Tylko obecnie to ja się zastanawiam nad jedną rzeczą. Mianowicie – gdzie jest ta cienka linia pomiędzy byciem zdrową egoistką, a egoistką.
Coraz częściej odnoszę wrażenie, że balans dawno straciłam. Że nie obchodzi mnie jak wszyscy naokoło mieliby sobie poradzić beze mnie, czy by byli źli, czy by się obwiniali…
W głowie onkomatki jest jeden wielki pierdolnik. I to nie jest tak, że warujesz przy dziecku jak pies przy panu i wkurwia Cię nieprzewidywalność jutra. To jest jakiś matrix, w którym każde jedno onkodoświadczenie wpada Ci do plecaka, a ten naturalnie – robi się cięższy. Niesiesz go dzielnie (bo tak bez dzielności to się nie godzi) i tylko pomrukujesz na słowa „wsparcia” – jestem z Tobą, przejdziemy przez to razem. Nie, kurwa, nie przejdziemy.
Bo to nie Ty czytasz klepsydry z nazwiskiem dziecka, któremu robiłeś całkiem niedawno tosty z serem albo herbatę w szpitalnej kuchni. Nie Ty blablałeś z tym dzieckiem, który ma takiego kurewskiego raka, na którego medycyna nie wymyśliła więcej leków, a lekarze wykorzystali wszystkie linie leczenia. Nie Ty witasz „starych znajomych” z oddziału, bo im się też wznowiło. Nie Ty jesteś w klatce z lwami, a w tej klatce dwoje drzwi, za każdymi kolejne tygrysy. I jest kurwa tyle ciężaru, że nic tylko paść i wyć.
„Damy radę, idziemy do przodu”. Gdzie, ja się pytam, gdzie my do cholery idziemy? Gdzie to „do przodu” się kończy? Jeśli „do przodu” to pochłonięta strachem przyszłość, to czy aby na pewno chcę tam brnąć?

Siedzę i piję w samotności, bo wszyscy są ze mną, a obok nikogo. Siedzę i piję sok wiśniowy. Nie mam jeszcze jaj, żeby się nabzdryngolić do nieprzytomności. Kace bywają mordercze. Pod warunkiem, że się człowiek obudzi.

Dodaj komentarz