Kiedy wszystko się już jakoś „ustabilizowało”, znienawidzoną przeze mnie rzeczą stało się przekazywanie informacji reszcie rodziny.

Nie, nie dlatego, że nie chciałam ich martwić, żeby nie płakali czy się denerwowali. Nie. Słysząc non stop „ojejku/ cholera/ kuźwa, myślałam/em, że tym razem obejdzie się bez spadków”, „biedne dziecko, co ono musi przechodzić”, „no nie! Kolejna narkoza?! Przecież narkoza wcale nie jest taka dobra, a już TYLE RAZY w tak krótkim czasie to na pewno” i tym podobne, mój mózg zalewała fala kurwicy.

Najgorzej jest podczas spadków. „Znowu? Myślałam/em, że się uda bez”. Tak, kurwa, znowu.

Serio? Nosz kuźwa, też – wyobraźcie sobie- myślałam, że TYM RAZEM się obejdzie. Tak MYŚLAŁAM.

Albo radioterapia. Albo torakotomia. No cóż. Każda niepomyślna informacja sieje dodatkowy strach i obawę. Naprawdę. Ja, jako matka o jedyny rodzic będący z moim dzieckiem 24/7 też go odczuwam. Suprise, suprise!

Czasem mam wrażenie, że jestem po prostu takim łącznikiem ‚dziecko- reszta familii’ i oni sobie mnie wzięli za informatora bez emocji. Ot. Jedziem do szpitala, leją w żyłę chemię, dzieć sra/ rzyga, w najlepszym wypadku „tylko” nie ma apetytu lub źle się czuje. Siedzę przy dziecku- normalne. Przeżywam to na swój własny, tylko matkom znany sposób- normalne. W międzyczasie zdarzają się zdawkowe telefony, wszyscy wiedzą mniej więcej kiedy wracam.

I wtedy nadchodzi DZIEŃ WYPISU. To jest dopiero jazda bez trzymanki! Idź zrób tomograf/ rezonans, rusz silniczek (dziecko moje zostało doposażone w „rosnącą” endoprotezę po tym, jak przeprowadzono resekcję 17cm kości udowej wraz se stawem kolanowym. Endoproteza ta ma silniczek, który stymulowany jakimiś impulsami ‚drga’ i się wydłuża), znajdź rehabilitantkę, która pomierzy nogi; ZRÓB rehabilitację, zapytaj srylion razy o wypis, poczekaj 5godzin i – tam tara tam taraaaaam! – możesz bujać na chatę. Zapomniałam w tym wszystkim o wykłuciu igły. Ale to zwykle przebiega szybciutko- zawsze jakiś pani z zabiegowego czeka tam na nas i nigdzie nie gania (proszę! Niech tak zostanie!).

I bach! Jeden telefon, drugi i trzeci… Zniecierpliwiona jestem cholernie. Czas ucieka, coraz zimniej, coraz mroźniej. Ja nie umiem jeździć po śniegu! Muszę czekać. Wdech i wydech.

Dodaj komentarz