Matko i córko.
Od lat nosiłam się z zamiarem wylewania swoich najróżniejszych myśli w internetową próżnię. Próby podejmowałam kilka razy, ostatecznie więc jestem. Sfrustrowana i zniechęcona. ALE
Ale mam w sobie tyle myśli, tyle rzeczy, które chcę przekazać onko rodzicom, a których sama szukałam na początku tej masakry życiowej. Nie znalazłam. Kiepsko szukałam, możliwe.
Większość wpisów na blogach zaczyna się od łzawej historii i trudach tego, jak to było na początku. Potem jest PYK i ślad po nich się urywa.
Rozumiem, każdy kogo nowotwór dotyka kilka pierwszych razy (ciężko powiedzieć „pierwszy raz”, bo każdy kolejny jest inny od poprzedniego) ma silną potrzebę bycia usłyszanym. Chce, by jego ból, żal i lęk został cudownie utulony, zabrany w cholerę, daleko, najlepiej zakopany jak najbliżej jądra ziemi.
PYK. I koniec .Ginie wszystko, łącznie z internetem, kiedy wpada się w wir szpitali, badań krwi, chemii i łez. A ja bym chciała wiedzieć, czy Ci ludzie też przeżywają to, co ja w ten sam sposób? Jeśli w inny, to w jaki? Co Was spotkało i co mnie jeszcze czeka? Czy z tym da się żyć, tak o? Tak po prostu? Co boli najbardziej, a na co jest totalny wystrzał? Smagacie się biczami wyrzutów sumienia czy bierzecie na klatę ten los i brniecie w każdy dzień z „jakoś to będzie”? Czy tęsknicie za swoim dawnym życiem? A czym się zajmowaliście?
Co sobie myślicie, widząc inne dzieci na ulicy? Czy tak samo jak ja, zazdrościcie ich rodzicom, że mają zdrowe dzieci?
